Nie tak dawno recenzowałem film tego samego reżysera “Kochankowie z księżyca”. Oglądając “Asteroid City”, nie wiedziałem o nim nic. I coś mnie podkusiło, by sprawdzić, czy to nie ten sam reżyser, co “Kochanków”. Te specyficzne kadrowanie i nietypowe sceny – od razu dało się rozpoznać ten styl. Wes Anderson ma ten dar, że już po kilku minutach czujesz się, jakbyś wszedł do świata, który jest jednocześnie znajomy i zupełnie obcy.
Jeśli szukasz prostych emocji i przewidywalnych rozwiązań, możesz się odbić. Ale jeśli kochasz filmy, które bawią się formą, kolorem i narracją, to “Asteroid City” jest jak prezent rozpakowywany z dziecięcą ekscytacją. Od pierwszych sekund czułem, że to będzie coś więcej niż tylko kolejna opowieść o Ameryce lat 50. To zabawa Andersonowskim kalejdoskopem, gdzie każda scena jest jak osobny obraz.
Kadrowanie, które maluje świat. Wizualna strona Asteroid City
Wes Anderson ponownie udowadnia, że jest mistrzem kompozycji. Każdy kadr w “Asteroid City” wygląda jak pocztówka z alternatywnej rzeczywistości. Pastelowe barwy, geometryczne układy, symetria, która hipnotyzuje i wciąga. To film, który się chłonie wzrokiem, niemal namacalnie czuje się teksturę pustynnego piasku, ciepło słońca i chłód cieni rzucanych przez dziwaczne konstrukcje miasteczka.
Oglądając te kadry, miałem wrażenie, że Anderson bawi się z widzem. Raz pokazuje szeroką panoramę, by za chwilę przejść do intymnego zbliżenia na twarz bohatera, która mówi więcej niż tysiąc słów. Inspiracje malarstwem Edwarda Hoppera są tu wyraźne, ale reżyser idzie o krok dalej, tworząc świat, który jest jednocześnie retro i futurystyczny, realny i baśniowy.
Bohaterowie na granicy absurdu. Aktorski kalejdoskop
Obsada “Asteroid City” to prawdziwy gwiazdozbiór. Jason Schwartzman, Scarlett Johansson, Tom Hanks, Jeffrey Wright, Tilda Swinton, Bryan Cranston, Edward Norton, Adrien Brody, Liev Schreiber i wielu innych. Każda z tych postaci jest jak osobna planeta, wokół której krążą własne historie, lęki i marzenia. Anderson pozwala im błyszczeć, ale jednocześnie nie daje nikomu zdominować opowieści.
Szczególnie urzekł mnie duet Schwartzman-Johansson. Ich relacja jest pełna niedopowiedzeń, ironii i czułości, która przebija spod warstwy Andersonowskiego chłodu. Bohaterowie są tu nieco zagubieni, próbują odnaleźć sens w świecie, który nagle staje na głowie, a ich absurdalne dialogi i reakcje tylko podkreślają, jak bardzo są ludzcy w tej całej dziwaczności.
Fabuła. Szkatułkowa opowieść o poszukiwaniu sensu
Na pierwszy rzut oka “Asteroid City” wydaje się być prostą historią o spotkaniu młodych wynalazców w pustynnym miasteczku, gdzie nagle pojawia się… kosmita. Jednak Anderson nie byłby sobą, gdyby nie zagrał z widzem na kilku poziomach. To film szkatułkowy. Opowieść w opowieści, z teatralną ramą, która nieustannie przypomina, że oglądamy spektakl.
Przechodzimy płynnie z czarno-białych ujęć zza kulis do kolorowej, niemal bajkowej wizualizacji sztuki. Widz nieustannie balansuje między fikcją a rzeczywistością, co chwilę wyrywany z narracji przez łamanie czwartej ściany czy autoironiczne komentarze. To zabawa formą, która może wydać się chaotyczna, ale właśnie w tej pozornej dezorientacji kryje się największy urok filmu.
Humor i melancholia. Emocjonalny rollercoaster
Nie spodziewałem się, że “Asteroid City” wywoła u mnie tyle śmiechu. To chyba najbardziej zabawny film Wesa Andersona, pełen absurdalnych gagów, autoironii i lekkości, której często brakowało w jego wcześniejszych dziełach. Ale pod tą warstwą humoru kryje się melancholia, refleksja nad samotnością, utratą i próbą odnalezienia się w świecie, który nagle przestaje być przewidywalny.
Bohaterowie maskują swoje lęki żartami, udają, że wszystko jest pod kontrolą, choć w rzeczywistości są równie zagubieni jak widz. To właśnie ta mieszanka śmiechu i wzruszenia sprawia, że film zostaje w głowie na długo po seansie. Anderson pokazuje, że nawet w najbardziej absurdalnej sytuacji można znaleźć okruchy prawdy o nas samych.
Asteroid City jako kino o kinie. Meta-narracja i autoironia
“Asteroid City” to opowieść o dziwnym miasteczku i jego mieszkańcach. To także film o opowiadaniu historii, o samym procesie tworzenia i o tym, jak bardzo sztuka jest próbą zrozumienia świata. Anderson bawi się konwencją, miesza poziomy narracji, wyrywa aktorów z ról, pozwala im komentować własne postaci i działania.
Momentami miałem wrażenie, że sam reżyser puszcza do mnie oko, jakby chciał powiedzieć:
Wiem, że to wszystko jest trochę bez sensu,
ale czy nie o to właśnie chodzi w kinie?
To film, który zachęca do interpretacji, do szukania własnych odpowiedzi i zadawania pytań o granice między fikcją a rzeczywistością. Czy Anderson miał konkretny zamysł, czy po prostu bawił się formą? Nie wiem, ale wiem, że to kino, do którego chce się wracać, by za każdym razem odkrywać coś nowego.
Czy warto odwiedzić Asteroid City?
Po seansie “Asteroid City” długo nie mogłem przestać o nim myśleć. To film, który nie daje oczywistych odpowiedzi, ale za to oferuje wizualną i emocjonalną przygodę, jakiej nie znajdziesz nigdzie indziej. Jeśli kochasz kino, które wymyka się schematom, które bawi się formą i treścią, które potrafi rozbawić i wzruszyć jednocześnie – koniecznie daj mu szansę. A jeśli już widziałeś “Asteroid City”, napiszcie, jakie były Twoje wrażenia! Czy też poczułeś ten lekki Andersonowski zawrót głowy? Czy odnalazłeś w tej opowieści coś dla siebie?
Zobacz trailer filmu:
Mój blog otrzymuje się dzięki wsparciu czytelników. Będę wdzięczny, jeśli postawisz mi wirtualną kawę💚


Pasjonat pozytywnego stylu życia. Prowadzę bloga od 2012 roku dzieląc się wiedzą i spostrzeżeniami. Ekspercko recenzuję rzeczy i miejsca warte uwagi, które zmieniają życie na lepsze. Poza blogowaniem napisałem kilka e-booków oraz publikacje w prasie drukowanej. Moje treści cytowane są przez duże media, w tym telewizja i portale.