Na kilka dni zrobiłem sobie przerwę od trupów, wybuchów i strachu czyhającego w każdej ciemności. Nie samymi thrillerami człowiek żyje i czasami aż się chce przeczytać coś z innej półki. Choćby dla zresetowania umysłu, poszerzenia własnego pola widzenia i odświeżenia gustu.
Zapragnąłem przeczytać coś, co choć na chwilę pozwoli mi spojrzeć inaczej na to, co otacza mnie dookoła. Coś, co przy okazji pozwoli mi dostrzec codzienne, wcale nie nowe, ale nie dostrzegane dotąd rzeczy i sytuacje. “Dziennik uważności” wydany przez Wydawnictwo Insignis (lubię to wydawnictwo głównie za moją ulubioną serię Uniwersum Metro 2033) od samego początku wydał mi się pozycją, z której płynie jakiś ukryty optymizm. Może właśnie tego mi brakowało. Ukryta podświadomość podpowiadała mi, żeby najbliższe wieczory spędzić z dwiema książkami o podobnym tytule: “Dziennikiem uważności” i “Kolorowanką uważności”.
Dziennik uważności – recenzja
Na pierwszy rzut oka książka ta wygląda na mało treściwą. Mnóstwo pustej przestrzeni między stronami może sprawiać wrażenie, że Corinne Sweet – autorka – przykładała większą uwagę do formy niż treści. Dopiero po przeczytaniu kilku pierwszych stron zrozumiałem, że to jest celowy zabieg. W umyśle powinna właśnie zapanować przestrzeń, a czytelnik powinien odczuwać świeżość, z dala od efektu przytłoczenia i szumu informacyjnego.
Ta książka nie ma ponumerowanych stron. W sumie mieć ich nie musi, ponieważ jej treści nie czyta się na ilość ani na czas. Brak numeracji pozwala na całkowite skupienie się na przyjemności z czytania bez odliczania ile czytelnikowi zostało kartek do końca. Pamiętacie jak pisałem o książce “Slow Sex”? Tam mi właśnie brakowało uwolnienia się od numerowanych stron.
Biało-błękitna kolorystyka wydania powoduje, że samym patrzeniem można wprawić się w chilloutowy nastrój. Okładka książki, jak i jej obrazki wewnątrz dokładnie oddają klimat relaksu.
Jeśli masz nawyk szybkiego czytania, zwolnij trochę. Tej książki nie powinno się, a nawet nie da się szybko czytać. Każda strona to nowy sposób na prostą, codzienną medytację, która nie znosi pośpiechu.
Dopiero po sięgnięciu po “Dziennik uważności” uświadomiłem sobie jak wiele rzeczy wokół siebie nie dostrzegałem. Widziałem nadejście wiosny, ale nie potrafiłem dostrzec kwitnących kwiatów. Widziałem, że nadchodzi wieczór, ale nie dostrzegałem pięknego zachodu słońca. Słyszałem muzykę, ale nie potrafiłem jej uważnie słuchać i cieszyć się jej każdą milisekundą. Teraz już wiem jak się skupić na szczegółach, w których tkwi tak duże bogactwo doznań. Do tej pory pośpiech i szybki rytm życia zakłócały mi uważne przeżywanie chwili.
Czasami podczas czytania odnosi się wrażenie, że całą tę książkę można napisać jednym zdaniem: “oddychaj głęboko i się rozejrzyj”. Dopiero czytanie między wierszami pozwala zrozumieć ją znacznie głębiej, niż jest napisane. Dlatego właśnie lepiej czytać ją powoli i uważnie.
Kolorowanka uważności
Drugim tytułem (bo książką go raczej nie mogę nazwać), tym razem autorstwa Emmy Farrarons, jest “Kolorowanka uważności”. Można zaryzykować stwierdzeniem, że Dziennik, jak i Kolorowanka wzajemnie się uzupełniają. Tym razem czytanie odkładamy na bok, bierzemy do ręki kolorowe kredki, które są w zestawie i bierzemy się za kolorowanie. Wzory, które rozbudzają w nas kreatywność, a przede wszystkim działają kojąco na umysł, także wymagają w nas uważności. Nie tak łatwo da się skupić i nie wyjechać poza kreski 😉
Trochę dziwnie się czuję. Na kilka dni faktycznie mogłem się zresetować, zwolnić tempa, a przede wszystkim nauczyć się doceniać rzeczy z pozoru błahe i widzieć w nich dużo więcej piękna, niż mają na zewnątrz. Rzeczy, których poznawanie na nowo stało się nową pasją.
Pasjonat pozytywnego stylu życia. Prowadzę bloga od 2012 roku dzieląc się wiedzą i spostrzeżeniami. Ekspercko recenzuję rzeczy i miejsca warte uwagi, które zmieniają życie na lepsze. Poza blogowaniem napisałem kilka e-booków oraz publikacje w prasie drukowanej. Moje treści cytowane są przez duże media, w tym telewizja i portale.