Są płyty, które po prostu się słucha, i są takie, które pochłaniają na cały dzień. “Dream Horizons” Polygonii to ten drugi przypadek. Odpalam pierwszy kawałek pt. „Crystal Valley” i natychmiast czuję, jakby ktoś rozpuścił granice codzienności. Dźwięki zaczynają się rozlewać po pokoju, a ja, zamiast analizować, po prostu pozwalam sobie być z tą muzyką. To nie jest album, który da się puścić w tle. On wciąga, podkręca zmysły, czasem nawet wkurzająco wytrąca z równowagi, ale robi to w sposób, który uzależnia.
Glitchowe zaskoczenia i EDM-owe pulsacje
Już po pierwszych minutach staje się jasne, że Polygonia nie zamierza nikogo głaskać po głowie. „Flakes Flying Upwards” to istny kalejdoskop rytmów. Syntezatory strzelają jak iskry, a glitchowe efekty sprawiają, że każdy dźwięk wydaje się być na granicy rozpadu. Uwielbiam ten moment, gdy nagle pojawia się nieoczekiwany break, a całość zaczyna gnać do przodu z dziką energią. Nie ma tu miejsca na przewidywalność. Każdy utwór to inny eksperyment, inny pomysł na to, jak można rozciągnąć granice elektronicznej muzyki nietanecznej.
Techniczne subtelności i emocjonalna głębia
W „Soul Reflections” eksperymentalne techno nabiera lekkości, jakby ktoś dodał do niego szczyptę ambientu i odrobinę jazzu. Rytm jest szybki, skomplikowany, a czasem banalny. Raczej prowadzi, pozwala się bujać, a jednocześnie wciąga w gęstą, wielowarstwową tkankę dźwięków. Słucham i łapię się na tym, że nie mogę przewidzieć, co wydarzy się za chwilę. Polygonia bawi się formą, czasem rozbija strukturę na drobne kawałki, innym razem skleja wszystko w jeden, transowy strumień.
Niepokój i zachwyt. Dwa bieguny tej samej płyty
„Metaphysical Scribbles” to dla mnie perełka. Szybkie tempo, drum’n’bassowe naleciałości, a do tego te niesamowicie przetworzone wokale, które brzmią jak głosy z innego wymiaru. Słucham i czuję lekki niepokój, ale jednocześnie nie mogę przestać. To muzyka, która nie daje się oswoić, nie próbuje być „ładna”. Jest szczera, czasem szorstka, ale zawsze intrygująca.
Wariacje, które nie pozwalają się nudzić
W „Whirlwind Of Hearts” pojawia się house’owy groove, który sprawia, że nogi same zaczynają podrygiwać. Gdzieś w tle majaczy wibrafon, dodając całości lekkości i oddechu. Ale zaraz potem „Gate To Amygdala” wywraca wszystko do góry nogami. Syntezatory zaczynają szaleć, a rytm staje się nerwowy, niemal niepokojący. Uwielbiam te momenty, gdy nie wiem, czego się spodziewać, a muzyka prowadzi mnie w zupełnie nieznane rejony.
Jazzowe zakończenie i niedosyt
Kiedy docieram do „Essential Breath”, czuję, że to idealne zamknięcie tej dźwiękowej przygody. Jazzowy finał zaskakuje. Nie spodziewałem się takiego zwrotu, a jednocześnie wszystko nagle staje się jasne. Ten album to eksperyment. To także emocje czasem ukryte pod warstwą glitchowych efektów, czasem wybuchające nagle i niespodziewanie.
Dream Horizons nie pozwala przejść obojętnie.
To płyta, która wymaga zaangażowania, ale daje w zamian coś, czego nie da się opisać jednym słowem: autentyczne przeżycie.
Dla kogo jest ten album?
Dla tych, którzy kochają muzyczne wyzwania. Dla fanów glitchu, EDM, minimalistycznego techno, house’u i dla każdego, kto lubi, gdy muzyka zaskakuje i nie pozwala się zaszufladkować. Jeśli szukasz czegoś, co poruszy cię do głębi i zmusi do myślenia, Dream Horizons jest właśnie dla ciebie.
Posłuchaj albumu Polygonia – “Dream Horizons”:
Mój blog otrzymuje się dzięki wsparciu czytelników. Będę wdzięczny, jeśli postawisz mi wirtualną kawę💚


Pasjonat pozytywnego stylu życia. Prowadzę bloga od 2012 roku dzieląc się wiedzą i spostrzeżeniami. Ekspercko recenzuję rzeczy i miejsca warte uwagi, które zmieniają życie na lepsze. Poza blogowaniem napisałem kilka e-booków oraz publikacje w prasie drukowanej. Moje treści cytowane są przez duże media, w tym telewizja i portale.